Jak się opalać – część druga – Wszystko czego nie wiecie o kremach z filtrem UV

Dziś weźmiemy pod lupę kremy z filtrami UV. Nie spodziewałam się, że wokół tego tematu toczy się prawdziwa wojna (na argumenty). Wiele osób uważa, że to koncerny kosmetyczne sponsorują nieprawdziwe informacje na temat szkodliwości słońca, zwiększając tym samym swoje wpływy ze sprzedaży filtrów. Niezależnie po której stronie znajduje się Wasza opinia, przeczytajcie ten wpis. Może okaże się, że wyrobiliście sobie zdanie na ten temat nie znając wszystkich faktów. I niech Was jesień nie zwiedzie, powinniście już wiedzieć, że dla szkodliwego promieniowania pora roku nie jest żadną przeszkodą w sianiu zniszczenia!

Napiszę to na wstępie, bo uważam to za najważniejsze przesłanie. Kremy z filtrem mają jedną poważną wadę, otóż wydaje nam się, że po ich zastosowaniu możemy się smażyć w słońcu godzinami (nie możemy). Moim zdaniem to właśnie najpoważniejsze zagrożenie, nie mamy świadomości jak ich używać. Niezależnie czy używamy SPF 30, 50 czy 150, nic nie daje 100% ochrony.

Do wyboru, do koloru

Żeby wszystko było jasne, musicie wiedzieć, że istnieją dwa rodzaje kremów z filtrem i nie należy rozpatrywać ich wspólnie, ponieważ działają na dwóch zupełnie różnych zasadach:

  • Filtry chemiczne, zawierające związki pochłaniające promieniowanie UV o określonej długości fali. Są słabo fotostabilne, co oznacza, że tracą swoje właściwości pod wpływem promieniowania i ich aplikację należy powtarzać co ok. 2-3 godziny, a ich działanie rozpoczyna się po około 20 minutach od posmarowania skóry.
  • Filtry mineralne, które działają na zasadzie odbijania i rozpraszania promieniowania, są bardziej fotostabilne, jednak mogą się ścierać, dlatego aplikację takich filtrów również należy powtarzać. Po posmarowaniu się kremem zawierającym takie filtry jesteśmy od razu zabezpieczeni przed promieniowaniem.

Chemiczne

Najwięcej kontrowersji dotyczy filtrów chemicznych, w szczególności oksybenzonu. Wielu z Was pewnie gdzieś przeczytało, że może być szkodliwy, wpływać na gospodarkę hormonalną i powinien być zakazany. Cóż, nauka nie ma co do tego zgodności.

Specjalnie dla Was przejrzałam badania na ten temat i dotarłam do jednego z pierwszych, które zasugerowało przenikalność oksybenzonu przez skórę w około 1-2%Jednakże w tym badaniu wykorzystano jedynie jeden rodzaj kremu o SPF 15, zawierający 6% oksybenzonu więc trudno o uogólnienie. Dodatkowo osoby badane smarowały się 6 razy większą ilością kremu niż zalecana w tamtym czasie.

Kolejną pracą w moim małym śledztwie było badanie, w którym zaobserwowano ponad 20% wzrost wielkości macicy u niedojrzałych szczurów, którym oksybenzon był podawany doustnie, w całkiem sporych dawkach, więc tu też ciężko mówić o jednoznacznych wnioskach.

Znalazłam też ciekawą pracę, w której przeliczono, ile lat musielibyśmy codziennie smarować się kremem zawierającym 6% oxybenzonu, by osiągnąć stężenie tego związku podobne do tego u szczurów z poprzedniego badania (zakładając 1-2% przenikania tej substancji przez skórę). Co dość rozbrajające wyliczono, że wymagałoby to od 35 do 70 lat codziennego smarowania 100% ciała lub 220 lat codziennego smarowania 25% powierzchni ciała (np. twarzy, szyi, rąk i ramion).

Oprócz kontrowersji związanych z bezpieczeństwem stosowania filtrów chemicznych dla człowieka pojawiły się doniesienia sugerujące potencjalne zagrożenie stosowania oksymenzonu dla środowiska wodnego, głównie raf koralowych, jednak badania nie zostały wykonane w środowisku naturalnym.

Mineralne

Przejdźmy do filtrów mineralnych, które w swoim składzie zawierają dwutlenek tytanu (Titanium dioxide) lub tlenek cynku (Zinc oxide). Pewnie ta informacja Was oburzy, ale oba te związki chemiczne (co już pewnie wzbudza w Was nieprzyjemne odczucia, chemia, fuj) występują również w wielu innych produktach takich jak farby, kosmetyki, gumy do żucia lub jedzenie (jako barwnik pod nazwą E171), a nawet w obudowie Waszego telefonu, jeśli jest biała (tak jak moja).

Kremy mineralne nie uczulają i nie podrażniają skóry, więc są polecane dla dzieci (powyżej 6 miesiąca życia). Teorii o ich szkodliwości również nie brakuje, głównie przez niedokładną interpretację wyników badań naukowych, więc zanim podniesiemy alarm, zobaczcie czego dokładnie tyczą się te analizy i jak je interpretować.

W tym badaniu przebadano zawartość dwutlenku tytanu w produktach spożywczych (24) i kosmetycznych (3) i oznaczono, że w 24 przypadkach jego stężenie wahało się pomiędzy 0,02 a 9,0 g/kg produktu. Pamiętajmy jednak, że zawartość jakiegoś związku w produkcie nie oznacza, że dokładnie takie samo stężenie tego związku osiągniemy we krwi po jego spożyciu (a już tym bardziej użyciu na skórę), bo przyswajalność może być różna, ale nigdy nie stanowi 100%. Zapamiętajcie i idziemy dalej.

W badaniu przeprowadzonym na myszach, którym dwutlenek tytanu podawano poprzez bezpośrednią iniekcję w różnych stężeniach (5, 10, 50, 100, 150 oraz 200 g/kg) przez 14 dni lub 60 dni codziennie, badano akumulację tego związku w różnych organach, ich wagę, biochemię krwi, poziom reaktywnych form tlenu (może bardziej znanych dla Was pod nazwą wolnych rodników) oraz zmianę w ekspresji genów. Co pokazały wyniki? Dla większości badanych parametrów istotne statystycznie zmiany obserwowane były przy wysokich stężeniach (100 g/kg i więcej). Jedynymi parametrami, w których istotne zmiany zaobserwowano dla niższego stężenia (10 g/kg) był poziom wolnych rodników i zmiana ekspresji genów (ale należy wziąć pod uwagę, że w tych badaniach podawano dwutlenek aż przez 60 dni). Dla stężenia 5 g/kg (jakie ewentualnie moglibyśmy osiągnąć poprzez spożywanie dwutlenku tytanu) nie zaobserwowano znaczących zmian.

A teraz po polsku

Co to oznacza? Jakikolwiek wpływ dwutlenku tytanu (nie analizując rodzaju tego wpływu) jest obserwowany przy stosowaniu wysokich stężeń substancji podawanej przez bezpośrednią iniekcję (nie mogę dojść czy było to wstrzyknięcie do krwiobiegu, czy domięśniowe, ale logika wskazuje, że do krwiobiegu). Biorąc pod uwagę fakt, że nasz organizm nie wchłania 100% przyjmowanych z pokarmem substancji możemy założyć, że stężenie tego związku w produktach spożywczych raczej nam nie zagraża, jeśli nie połykamy pasty do zębów tubkami. Jak widzicie, temat jest dość skomplikowany, a i tak nie uwzględniliśmy tu jeszcze budowy tego związku i wielkości wykorzystywanych cząsteczek. Bez szczegółowego przeanalizowania badań ciężko wyrobić sobie opinię zgodną z faktami. Mogliście też słyszeć, że dwutlenek tytanu znajduje się na liście potencjalnie rakotwórczych substancji. To prawda, ale uwaga, tylko kiedy jest wchłaniany poprzez inhalację, więc tyczy się to głównie materiałów pylących.

Bez paniki

Zostawmy już jedzenie na boku i powróćmy do kremów. Badanie przenikalność dwutlenku tytanu przez skórę przeprowadzono z zastosowaniem mieszanki różnych wielkości tej cząsteczki (jak najbardziej przypominających mieszanki stosowane w kremach) przez 22 dni w skórę świń, ponieważ najbardziej przypomina skórę ludzką. Nie zaobserwowano przenikania tej substancji przez skórę. Autorzy wskazują, że analizę przeprowadzono na skórze nienaruszonej.

Podsumowując tę szybką analizę – bez paniki. Nie ma dowodów, wskazujących na szkodliwość substancji obecnych w flirtach UV (przy założeniu, że nie jemy całych tubek tego kremu, a wsmarowujemy go w skórę). Jeśli jednak nie chcecie stosować filtrów chemicznych, to zaopatrzcie się w filtr mineralny. Czytajcie składy i pamiętajcie, że aby krem działał należy go odpowiednio używać. Mimo tego, że filtry mineralne mogą bielić, to należy nanieść ich odpowiednio dużą ilość by wypełniały swoje zadanie (na twarz koło 2 ml) i pamiętać o powtarzaniu aplikacji. Efektu białej twarzy można uniknąć sięgając po produkty, które zawierają pigmenty w kolorze skóry, wtedy działają trochę jak fluid. Bardzo wygodnym w użyciu mógłby okazać się filtr w postaci sprayu, jednak by uzyskać dostatecznie grubą warstwę specyfiku musielibyśmy się trochę namęczyć. Dodatkowo taki rodzaj aplikacji może przyczynić się to tego, że część substancji trafi do naszego układu oddechowego, a tego byśmy nie chcieli.

Rak rakiem, ale uroda też ważna

Mogłabym Was zarzucić statystykami na temat szkodliwości promieniowania i jego powiązania z występowaniem raka skóry, ale by nie przedłużać zostawiam Wam dostęp do statystyk dla chętnych. Jeśli rak nie jest wystarczającym powodem byście zaczęli stosować ochronę przeciwsłoneczną, to może zmarszczki Was zmotywują. Promieniowanie postarza i chociaż ciężko jest badać wpływ słońca na starzenie skóry (trudno wykluczyć inne czynniki wpływające na wygląd skóry) to były prowadzone na ten temat badania i mimo swoich ograniczeń wskazują, że słońce może być odpowiedzialne za ok 80% widocznych zmian starzeniowych skóry (badanie było prowadzone jedynie na kobietach). Jeśli dalej Wam mało, to spójrzcie:

żródło: http://www.nejm.org/doi/full/10.1056/NEJMicm1104059#t=article

Ten Pan 28 lat prowadził dostawczaka i to co prawda ekstremalny przypadek ale wskazuje co słońce robi z naszą skórą.

Może Was jeszcze ciekawić jak kwestia kremów z filtrem jest regulowana prawnie. A no różnie, w zależności od części świata (w UE zaliczane są do kosmetyków).

Wpływ promieniowania na rozwój raka jest udowodniony naukowo i dotyczy wszystkich niezależnie od koloru skóryJa po zapoznaniu się z tymi informacjami (jest ich jeszcze dużo, dużo więcej) decyduje się na używanie kremów z filtrem. Co ważniejsze, decyduje się na większą ochronę przeciwsłoneczną poprzez trzymanie się cienia i ochronę poprzez ubiór, kapelusz i okulary i to nie powinno wzbudzać żadnych kontrowersji. Chciałam nawet umówić się do dermatologa na przegląd skóry by dać Wam dobry przykład, jednak okazuje się, że obecnie trzeba mieć skierowanie. W związku z tym, że nie mam wielu pieprzyków i żaden z nich nie zmienia swojego wyglądu poczekam sobie spokojnie w kolejce oczekujących pacjentów.

Kończąc, już słyszę pytania o witaminę D. Zajmiemy się tym tematem innym razem, ale już teraz mogę Wam powiedzieć, że smażenie się na słońcu nie jest nam do niczego potrzebne i najlepszym rozwiązaniem jest dobra dieta!!

Już tak całkiem, całkiem na koniec ustawa, o której wspominałam została podpisana!