Skąd wzięła się moda na pseudonaukę i dlaczego jest tak niebezpieczna?

Zielone cyfry na czarnym tle

Lubię sobie pofilozofować, to chyba już o mnie wiecie. Od dawna tli mi się w głowie pomysł, aby podzielić się z Wami moimi osobistymi przemyśleniami dotyczącymi obecności pseudonauki w Internecie. Mimo znajomości słabych stron naukowego świata ja wciąż jestem przekonana, że zaufanie jej dogmatom jest najbezpieczniejszym sposobem, na przeżycie mojego życia. Dziś chwilę pomyślę głośno o tym, dlaczego inni nie zawsze podzielają moją opinię i dlaczego powinniśmy się nieco mocniej przejąć modą na pseudonaukę.

The good, the baad and the ugly

Jestem naukowcem z krwi i kości. Wiem, jak wygląda praca w laboratorium, analiza wyników oraz przygotowywanie ich do publikacji. Znam wiele mrocznych sekretów naukowców oraz tematów, o których zazwyczaj nie rozmawia się z „obcymi”. W nauce nie zawsze wszystko jest uczciwe, ale jest to wina ludzi, nie nauki samej w sobie. Podobne schematy obserwuje się innych rozległych i trudnych dziedzinach. Próżno szukać całkowitej czystości w aspektach o tak szerokim zasięgu i skomplikowanej formule jak polityka, religia czy nauka. Oczywiste jest, że powinniśmy dążyć do stanu idealnego, a wszelkie manipulacje czy oszustwa publicznie piętnować (przynajmniej do pewnego przyzwoitego poziomu), ale już jesteśmy dorośli i wiemy, że nie zawsze tak jest.

Powódź fake news

Nieprawdziwe informacje towarzyszyły nam od zawsze i nie jest to wynalazek współczesny. Jednak chyba się ze mną zgodzicie, że od kilku lat fala naukowych fake newsów zalewa nas ze wzmożoną siłą i powoli się w niej podtapiamy. To prowadzi do wysokiego niebezpieczeństwa utonięć przez osoby, które z zaufaniem poddadzą się temu nurtowi. Nie powinno więc dziwić, że coraz więcej ważnych ludzi i organizacji stara się coś z tym zrobić i dyskutuje pomysły na konstrukcję bezpiecznej tamy dla pseudonauki. Niestety wydaje mi się, że przegrywamy z żywiołem i wciąż brakuje nam skutecznych sposobów na powstrzymanie kataklizmu. Powiem nawet więcej, myślę, że niektóre nasze działania mogą wywierać wręcz odwrotny skutek i oddalać ludzi od nauki.

Rząd mikroskopów

Skąd obecny rozkwit pseudonaukowych idei?

Moje przemyślenia wspiera głos ekspertów oraz wyniki badań. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ludzie tracą zaufanie do osób, które jeszcze kilka lat temu były szeroko uznanymi autorytetami. Obecnie dla wielu osób lekarz, profesor czy jakikolwiek ekspert w danej tematyce nie budzi już takiego zaufania. Wielu boi się, że osoby takie wykorzystują swoje stanowiska do ogólnego ogłupiania społeczeństwa i podtrzymywania wiary w prawdy, które z nią nic wspólnego nie mają. Z takiego podejścia uradziło się już wiele teorii spiskowych, takich jak przekonanie o płaskości Ziemi, o „prawdziwej” przyczynie powstawania nowotworów, czy jedna z bardziej zatrważających, pomysł, że szczepionki są winne autyzmowi u dzieci.

Ocean wiedzy

Ale dlaczego właśnie dziś, te idee osiągają swój szczyt (ja mam utopijną nadzieję, że to już szczyt i niedługo wszystko wróci do normy…)? Coraz więcej ludzi ma niemal nieograniczony dostęp do Internetu, w którym znajdziemy wszystko, to taki ocean wiedzy. W kieszeni naszych spodni nosimy małe komputery, dzięki którym w zaledwie kilka sekund możemy sprawdzić, jaka jest stolica Uzbekistanu, kto jest prezydentem Mongolii, co powoduje chroniczne zmęczenie, jak wyciągnąć kleszcza psu i co powoduje autyzm.

Mężczyzna z telefonem

Internet to potężne narzędzie, które umożliwiło super szybki postęp każdej dziedziny naszego życia. Jednak czy, za tak szybkim poszerzeniem dostępu do wiedzy poszedł również rozwój umiejętności bezpiecznego z niej korzystania? Wielu z nas poszukując informacji, nie zastanawia się nad ich prawdziwością i wszystko, co napisane, przyjmuje z dużą dozą zaufania. Może to pokłosie czasów, kiedy opublikowanie treści wiązało się z pewnego rodzaju odpowiedzialnością. Teraz rynek medialny jest niewyobrażalnie ogromny, nikt już nie jest w stanie go skutecznie kontrolować, a tym bardziej nikt nie jest w stanie kontrolować tego, co dzieje się w Internecie.

W Internecie treści może zamieszczać KAŻDY

Warto zdawać sobie sprawę, że treści w Internecie może zamieszczać każdy. KAŻDY. Nie musisz być dziennikarzem, nie musisz znać zasad poprawnej polszczyzny, nie musisz być nawet zdrowy na umyśle. Internet Cię nie zapyta, jaką skończyłeś szkołę i jakie masz umiejętności. Warto mieć tego głęboką świadomość, może z tej świadomości urodzi się ostrożność.

To naszym zadaniem, jako użytkowników Internetu, jest informacje sprawdzić pod kątem rzetelności, jednak nie robimy tego zbyt często. Albo w ogóle nie jesteśmy świadomi takiej potrzeby, albo nam się nie chce poświęcać na to cennego czasu, albo totalnie nie wiemy jak to zrobić. O tym, jak wytropić nieprawdziwą informację pisałam już wcześniej i przygotowałam e-book z konkretnymi poradami, więc jeśli chcecie podszkolić swoje umiejętności, to zachęcam do darmowego pobrania, po zapisaniu się na newsletter.

Podsumowując tę część mojego wywodu: uważam, że jednym z powodów rozkwitu pseudonauki jest niemal nieograniczony dostęp do danych na każdy temat oraz nieświadomość użytkowników, że dostępne informacje wymagają weryfikacji lub brak umiejętności przeprowadzenia takiej ewaluacji.

Upadłe autorytety

Innym niezwykle ważnym czynnikiem jest moim zdaniem wspominania już wcześniej utrata zaufania do uznawanych wcześniej autorytetów. Jeszcze niedawno szliśmy do lekarza po diagnozę i leki i nie przyszło nam do głowy wątpić w jego decyzje.

Recepcja w przychodni

Ale wszystko się zmieniło, teraz niezwykle często są to dla nas upadłe autorytety…

Ustaliliśmy już, że mamy dostęp do całej wiedzy świata. Teraz, jeśli czujemy się niewyraźnie, sięgamy po telefon i googlujemy objawy, aby niespełna sekundę później dowiedzieć się, co Internet ma na ten temat do powiedzenia. Potem ogarnia nas panika, ponieważ prawie wszystkie objawy mogą koniec końców wskazywać na raka, a przecież nikt z nas nie chce go mieć. Idziemy więc do gabinetu uzbrojeni już w solidną (naszym zdaniem) wiedzę oraz przekonanie, że zagraża nam niebezpieczeństwo. A ten lekarz, który kiedyś był naszym autorytetem, nie słucha naszych argumentów, być może podśmiewuje się, kiedy słyszy, że swoją wiedzę zaczerpnęliśmy z Internetu. A my przecież nie możemy dać się tak traktować, przecież nam grozi rak, a lekarz zapisał nam znowu te same leki. Myślimy: pewnie firma produkująca ten popularny lek przekupiła go, aby wystawiał go wszystkim pacjentom.

Wychodzi baba/chłop od lekarza

Nie trudno przewidzieć kolejny krok pacjenta, który zaraz po wizycie wróci do Internetu. Wyszuka kolejne strony tłumaczące w prostych słowach, co mu dolega. Znajdzie tu również łatwo dostępne terapie, które można zastosować w zaciszu własnego domu, przeczyta masę komentarzy, jak innym taki sposób pomógł na wszystkie boleści świata. A jeśli będzie nieco bardziej zaniepokojony i być może lepiej sytuowany postanowi zakupić jakiś sprzęt, który „ochroni” całą jego rodzinę przed ryzykiem wystąpienia wielu chorób oraz koniecznością odwiedzania do gabinetu lekarza (który przecież martwi się jedynie o stan swojego portfela). Wszystko będzie dla niego łatwe do zrozumienia, wszystko odbędzie się w atmosferze szacunku, pomocy i wysłuchania.

A czy zastanawialiście się, co po takiej wizycie będzie przeżywał lekarz? Być może jak tylko zamknie drzwi gabinetu nie będzie miał czasu na przemyślenia, bo na fotelu będzie czekał już kolejny, być może 30 dzisiaj pacjent. Być może poczuje się zawiedziony, przecież pół życia uczył się od rana do nocy, aby zostać lekarzem, aby pomagać ludziom, a pacjentom wydaje się, że po pięciu minutach w Internecie ich wiedza przewyższa tę z wieloletnich studiów medycznych.

Lekarz ze stetoskopem

Wina leży pośrodku?

To tylko taki mój hipotetyczny opis sytuacji, która mogłaby się w dzisiejszych czasach wydarzyć. Nie wiem jak Wy, ale ja z niej nie potrafię wyłuszczyć, kto tu jest winny. Dokładnie umiem się wczuć w rolę pacjenta, który się boi, chciałby, aby traktowano go poważnie i z szacunkiem, chciałby, aby się o niego zatroszczono i wysłuchano. Rozumiem, że może się czuć oszukany, odtrącony i zacząć poszukiwać rozwiązań na swoją rękę, a jeśli to zrobi, to ma prawie 100% szans, że w pierwszej kolejności trafi na pseudonaukową brednię. Ona go pokrzepi w pierwszych 3 zdaniach, pokaże mu, że przynależy do większej społeczności oszukanej przez system i on już nie będzie szukał dalej, on w tym „bezpiecznym” miejscu zostanie.

Nie umiem też winić lekarza. Kiedy był w szkole medycznej, dostęp do ekspresowej „wiedzy” nie był jeszcze tak popularny. Rozmowa z pacjentem, który już się naczytał internetowych rewelacji, musi być wyjątkowo trudna. Nawet jeśli poświęci mu odpowiednio dużo czasu, to przecież już kolejna osoba będzie dobijać się do drzwi gabinetu ze skargą o opóźnienie. Wolałabym już nawet nie wspominać o tym, że pewnie niezwykle ciężko jest sobie radzić z zarzutami dotyczącymi przyjmowania łapówek od firm farmaceutycznych. Wierzę, że większość lekarzy robi co w ich mocy, aby otoczyć opieką wszystkich swoich pacjentów. W końcu bez pewnego poczucia misji praca w tym zawodzie jest chyba niemożliwa. Niestety obecny system ich w tym nie wspiera, a to sprzyja utracie zaufania do systemu opieki zdrowotnej i koło toczy się dalej.

Lekarz trzymający za rękę pacjenta

Jak się „robi” naukę?

Ta sytuacja dotycząca relacji lekarz – pacjent i jest łatwa do wyobrażenia, ale podobne schematy występują również w świecie naukowym. To przecież z nauki bierze się późniejsza wiedza medyczna. Obecnie wiele osób neguje pewne podstawowe prawdy, już na tym najwcześniejszym etapie, zarzucając nauce mistyfikację oraz błędy. Ogół społeczeństwa nie do końca rozumie, jak się ”robi” naukę i w jaki sposób weryfikuje się jej założenia. Wiele osób czyta tylko dostępne strzępki informacji na popularnych portalach informacyjnych i wcale się temu nie dziwię. Mało kto do końca rozumie naukowy bełkot, a jego niezrozumienie jest wystarczającym powodem, aby poczucie zaufania do nauki się stopiło. O wiele łatwiej i szybciej jest przeczytać dostępne opracowania, nawet jeśli są w połowie przekłamane.

Naukowca za to nikt nie nauczył, jak o nauce rozmawiać z nie naukowcami. Prawdopodobnie wielu w ogóle nie zdaje sobie sprawy, po co mieliby tracić na to swój cenny czas. Celem naukowca jest przecież zdobywanie środków na prowadzenie poważnych badań, a nie uświadamianie społeczeństwa jak on tę naukę robi. Naukowiec myśli: jak ja się później rozliczę z grantu, kiedy tyle czasu poświęcę na coś tak mało istotnego dla naszego systemu oceniania pracy naukowej? Jak zdobędę nowe środki, kiedy o ich przyznaniu decydują publikacje naukowe, a nie liczba spotkań ze społecznością? A nawet jeśli taki naukowiec poczuje wewnętrzną potrzebę zaangażowania, pokazania jak robi się naukę i czego dotyczą ich badania, to skąd miałby znaleźć na to czas i skąd miałby wiedzieć jak to robić?

Pseudonauka jest niebezpieczna

Ludzie są coraz bardziej zainteresowani trudnymi tematami, nauką i zdrowiem. Są ciekawi, jak konstruuje się rakiety, edytuje genom, czy operuje gałkę oczną. Co zrobią, jeśli będą ciekawi? Oczywiście, że wygooglują i podobnie jak w poprzedniej sytuacji, najprawdopodobniej trafią w pierwszej kolejności na informacje niekoniecznie prawdziwe. Jeśli dodatkowo będą one opisane w sposób zrozumiały, to tym przyjemniej będzie w nie uwierzyć i wśród nich pozostać. Być może prostym i przystępnym językiem ktoś wytłumaczy, że wiele procesów wcale nie jest aż tak skomplikowanych, że lekarstwo na raka czeka na nas w naszej kuchni i że padliśmy ofiarą oszustwa naukowego. Może dowiemy się, że to wszystko to przekręt mający na celu to, aby naukowcy, lekarze, czy firmy farmaceutyczne mogły czerpać finansowe zyski ze zwykłego, zmanipulowanego, szarego człowieka.

Niebezpieczny klif

Co gorsze autor takiego tekstu może zasugerować, że ma to na celu szerszą indoktrynację, aby obywatel robił dokładnie to, czego się od niego oczekuje. W takiej atmosferze rodzą się gwiazdy pseudonauki, które (tak jak przywódcy sekty) zapewniają bezpieczeństwo, uwagę, prostotę i społeczność. Takie osoby zbierają wokół siebie całą rzeszę rozczarowanych systemem ludzi, którzy być może padli w życiu ofiarą niesprawiedliwości i doszukują się zadośćuczynienia. Tacy samozwańczy liderzy pseudonauki to bardzo niebezpieczne osobowości i bardzo żałuję, że wciąż świadomość tego niebezpieczeństwa jest taka niska. I tu nie chodzi jedynie o konsekwencje wdrażania dogmatów pseudonauki, a zawieszenia prawdziwych terapii, ale właśnie o budowanie tej „bezpiecznej” społeczności. Do tych osób będzie już później bardzo trudno dotrzeć, z jakimikolwiek naukowymi faktami.

Jak żyć?

Czy to oznacza, że świat jest beznadziejny, nikt nie jest winny obecnej sytuacji, lub wszyscy jesteśmy winni i już nic nie da się zrobić? Oczywiście, że nie. Sprawa jest skomplikowana i nie rozwiążę jej ani ja, ani całe grono mądrych ludzi, jeżeli wszystko to nie będzie pokrzepione spoglądaniem na problem z szerokiej perspektywy i jeżeli wszystko nie urodzi się w aurze daleko zakrojonych dyskusji.

To, co możemy zrobić? Bo na pewno coś musimy.

Zegar analogowy

Chyba się ze mną zgodzicie, kochani czytelnicy, że coś się musi zmienić. Nasze stare schematy działania już nie działają. Format niezbywalnego autorytetu zdobytego samym skończeniem ciężkich studiów już się wyczerpał. Ludzie chcą teraz więcej. Chcą uwagi, chcą troski i chcą wiedzieć. Nie pytają tylko po to, aby uzyskać odpowiedź. Chcą poczuć się ważni, chcą, aby się nad ich troskami pochylić, chcą, aby im wytłumaczyć, a nie pozostawiać instrukcją co robić. Muszą rozumieć, dlaczego to jest dla nich najbezpieczniejsze wyjście i jakie kryją się za nimi słabe punkty, bo jeśli to pominiemy, to taka zainteresowana osoba znajdzie tę informację gdzie indziej, a zaufanie stopnieje.

Jeśli wszystko zostanie po staremu, to ja nam na serio współczuję…

Co możemy zrobić już dziś?

To na pewno bardziej złożony problem, a moje słowa poruszają jedynie jego promil. Mam jednak w głowie kilka pomysłów na to, co możemy robić, aby wdrażać dobre schematy, i czego raczej robić nie powinniśmy. Dotknę tych tematów w kolejnych tekstach, bo ten już jest wystarczająco przydługi, ale zakończę jeszcze zasugerowaniem jednej z najprostszych wskazówek, co możemy zrobić już dziś.

Jest jedna bardzo skuteczna forma poprawy obecnej sytuacji i jesteście nią Wy, moi drodzy. To Wy jako odbiorcy treści, a jednocześnie ich twórcy i posłańcy jesteście kluczem do zmiany. Dlatego z jednej strony pomyślcie dwa razy, zanim coś udostępnicie, ale z drugiej, dzielcie się rzetelną wiedzą z innymi.

Człowiek z lornetką

Zawsze zależy mi na tym, abyście dzielili się moją pracą, jeżeli uważacie, że jest dobra. Tym razem zależy mi wyjątkowo, bo to temat bliski mojemu sercu. Znaczyłoby dla mnie wiele, gdybyście chcieli poświęcić chwilę i podzielić się moim tekstem z kimś, dla kogo może mieć on znaczenie. Jestem małym, niezależnym blogerem, który skrobie dla Was teksty w wolnych chwilach, zamiast poświęcać je na oglądanie seriali na Netflxie (dobra, seriale też oglądam). Będę to robić dalej, bo czuję, że się w tym spełniam, ale zawsze chętnie przyjmę Waszą pomoc w rozpropagowaniu mojej „twórczości”. Może inni również uznaliby ją za wartościową, a jeśli nie, może podzieliliby się swoim krytycznym komentarzem i zmusili mnie do ponownego przeglądu swoich poglądów. Czekam tu nie tylko na poklask, ale również na krytykę.

Ogłoszenie!

No i już całkiem ostatnia kwestia dla tych, co dotarli aż tu. Mówiłam już o tym kilka razy, ale postanowiłam to w końcu zrealizować. Biorę się za kanał na YouTube! 

Dobra, napisałam to, nie mogę się wycofać 😀 Ale nie nastawiajcie się na super profeskę, bo na początku zapewne poczujcie powiew początków YT. Będzie statyw z książek, złe oświetlenie i brak mikrofonu, ale miejmy nadzieję, że dopracujemy to już w trakcie rozwijania kanału.

Czekam bardzo na Wasze przemyślenia dotyczące tematu wpisu, jak i tego, jakie macie zdanie na temat naukowca na YT?

Ściskam Was mocno jeszcze z Teksańskiej ziemi!